Doskonale pamiętam czasy, gdy donosicielstwo było w cenie, a
donosiciel rósł w chwałę będąc doceniony przez ówczesne władze , a to za pomocą
intratnego stanowiska, talonu na samochód, benzynę . Donosy wysyłał przeciętny
obywatel nie mogąc znieść wzbogacenia sąsiada, jak i kolega z pracy na
niepraworządne dowcipy wygłaszane na przerwie przez pozostałych kolegów. Do
donosicielstwa zmuszał pewien urząd uzależniając wydanie paszportu na wyjazd
zagraniczny – na sympozjum naukowe lub delegację służbową. Firmy prywatne były
z góry podejrzane i nękane donosami i
kontrolami. Donosicielstwo było postrzegane przez ówczesne władze jako
zdrowy mechanizm oczyszczania społeczeństwa ze szkodliwych złogów. Zaletą był
brak poddawania pod wątpliwość przewodniej roli partii, a karana była z całą
surowością krytyka systemu, który jak wiadomo był najdoskonalszy pod słońcem.
Jak to się skończyło wszyscy wiemy… Ale czy na pewno się
skończyło? Mam wrażenie, że śnię na jawie sen z lat 70 i 80. Na ten czas
przypadły moje dzieciństwo i młodość. Ważne było, aby się nie wychylać, nie
zadawać pytań, nie wątpić i nie poszukiwać odpowiedzi. Ważne było, aby
uczestniczyć w pochodzie 1 majowym i aby zaśpiewać na akademii ku czci
porywającą pieśń pt : „Partia nas wezwała na zwycięski bój…” albo „ To idzie
młodość, młodość …” Te radzieckie pieśni
wciąż brzmią w moich uszach. Mam wrażenie, że te straszne czasy powróciły.
Premiowane są jednostki mierne, bierne, ale lojalne. Nieważne są kompetencje, nieważna jest
prawda, ważna jest post prawda i ślepa lojalność wobec wodza.
W roku 1980 zakwalifikowałam się do finału konkursu „Indeks
za debiut” organizowanego przez reżimowy, ale młodzieżowy tygodnik „Razem”. Wygraną
dla pierwszych trzech osób był indeks na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu
Warszawskiego. W ciągu kilku dni mieliśmy poradzić sobie z tzw. żywym
rzemiosłem dziennikarskim, przeprowadzić wywiady, napisać reportaż, zdać krótką
relację z konferencji prasowej. Nie otrzymałam upragnionego indeksu, mimo iż
byłam wymieniona w gronie ścisłej piątki finalistów. Ostatnim zadaniem była
rozmowa z szacownym gronem dziennikarskim i profesorskim , ja zaś naiwnie przyznałam
się do lektury poetów i pisarzy
zdecydowanie nielubianych przez ówczesny reżim. Moje szanse stopniały do zera.
Może to i lepiej… Jeden z kolegów, który otrzymał wówczas upragniony
indeks , wsławił się pracą w redakcji
tygodnika NIE oraz napisaniem biografii Urbana. Nieciekawa perspektywa.
Studia, które rozpoczęłam nijak miały się do dziennikarstwa,
zootechnika sprowadziła mnie na ziemię, a nauka pochłonęła resztki mojego
literackiego entuzjazmu .
Po ponad 30 latach wróciłam do pisania i okazuje się, że znów jestem nieprawomyślna.
Witajcie po latach cenzorzy moich myśli. Znów czuję się młodo!
Historia ostatnio zatacza koło,a donosicieli ostrzegam - uważajcie, aby jakaś kończyna wam się w
szprychy nie wkręciła….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz