czwartek, 28 grudnia 2017

O donosach....



Doskonale pamiętam czasy, gdy donosicielstwo było w cenie, a donosiciel rósł w chwałę będąc doceniony przez ówczesne władze , a to za pomocą intratnego stanowiska, talonu na samochód, benzynę . Donosy wysyłał przeciętny obywatel nie mogąc znieść wzbogacenia sąsiada, jak i kolega z pracy na niepraworządne dowcipy wygłaszane na przerwie przez pozostałych kolegów. Do donosicielstwa zmuszał pewien urząd uzależniając wydanie paszportu na wyjazd zagraniczny – na sympozjum naukowe lub delegację służbową. Firmy prywatne były z góry podejrzane i nękane donosami i  kontrolami. Donosicielstwo było postrzegane przez ówczesne władze jako zdrowy mechanizm oczyszczania społeczeństwa ze szkodliwych złogów. Zaletą był brak poddawania pod wątpliwość przewodniej roli partii, a karana była z całą surowością krytyka systemu, który jak wiadomo był najdoskonalszy pod słońcem.
Jak to się skończyło wszyscy wiemy… Ale czy na pewno się skończyło? Mam wrażenie, że śnię na jawie sen z lat 70 i 80. Na ten czas przypadły moje dzieciństwo i młodość. Ważne było, aby się nie wychylać, nie zadawać pytań, nie wątpić i nie poszukiwać odpowiedzi. Ważne było, aby uczestniczyć w pochodzie 1 majowym i aby zaśpiewać na akademii ku czci porywającą pieśń pt : „Partia nas wezwała na zwycięski bój…” albo „ To idzie młodość, młodość …”  Te radzieckie pieśni wciąż brzmią w moich uszach. Mam wrażenie, że te straszne czasy powróciły. Premiowane są jednostki mierne, bierne, ale lojalne.  Nieważne są kompetencje, nieważna jest prawda, ważna jest post prawda i ślepa lojalność wobec wodza.
W roku 1980 zakwalifikowałam się do finału konkursu „Indeks za debiut” organizowanego przez reżimowy, ale młodzieżowy tygodnik „Razem”. Wygraną dla pierwszych trzech osób był indeks na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. W ciągu kilku dni mieliśmy poradzić sobie z tzw. żywym rzemiosłem dziennikarskim, przeprowadzić wywiady, napisać reportaż, zdać krótką relację z konferencji prasowej. Nie otrzymałam upragnionego indeksu, mimo iż byłam wymieniona w gronie ścisłej piątki finalistów. Ostatnim zadaniem była rozmowa z szacownym gronem dziennikarskim i profesorskim , ja zaś naiwnie przyznałam się do lektury  poetów i pisarzy zdecydowanie nielubianych przez ówczesny reżim. Moje szanse stopniały do zera.
Może to i lepiej… Jeden z kolegów, który otrzymał wówczas upragniony indeks ,  wsławił się pracą w redakcji tygodnika NIE oraz napisaniem biografii Urbana. Nieciekawa perspektywa.
Studia, które rozpoczęłam nijak miały się do dziennikarstwa, zootechnika sprowadziła mnie na ziemię, a nauka pochłonęła resztki mojego literackiego entuzjazmu .
Po ponad 30 latach wróciłam do pisania  i okazuje się, że znów jestem nieprawomyślna. Witajcie po latach cenzorzy moich myśli. Znów czuję się młodo!
Historia ostatnio zatacza koło,a donosicieli ostrzegam -  uważajcie, aby jakaś kończyna wam się w szprychy nie wkręciła…. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz