wtorek, 27 marca 2018

Refleksje po Crufts part 2 i ostatni


Następnego dnia skoro świt zerwałyśmy się aby w miarę wcześnie dojechać na miejsce wystawy. Niestety pogoda nie była już miła – siąpił deszcz i było bardzo zimno. W kuchni zaś okazało się , że nie przygotowano naszych zamówionych  pakietów śniadaniowych . Przemiła pani próbowała nam coś wyjaśnić w lokalnym narzeczu, szybko porzuciłyśmy myśl, że posługujemy się tym samym językiem , czyli jak nam się wydawało – angielskim. Zrobiłyśmy sobie same śniadanie , kawę dostałyśmy na wynos. Ufff ….
Jeśli chodzi o organizację , to CRUFTS stoi na wysokim poziomie . Precyzyjne wskazówki, co kilka kroków chętni do pomocy wolontariusze rozdający garściami woreczki na kupki dla psów. Po wejściu do hali należało znaleźć swój boks z numerem .  Hala wypełniona drewnianymi boksami przypominała trochę wystawę rolniczą – brakowało tylko kóz, krów i innego żywego inwentarza . Na dnie każdego boksu umieszczone było metalowe kółko , do którego zapewne można było przytroczyć psa.  Choć na początku trudno było nam się przyzwyczaić do widoku drewnianych i podrapanych podestów , to przyznać musiałyśmy, że na hali panował nienaganny porządek. Każdy miał i znał swoje miejsce , nie było obawy, że ktoś przyjdzie później i nie znajdzie już miejsca. Wokół ringów panował porządek – na krzesłach siedziała publiczność, która bardzo żywiołowo reagowała na każdą wygraną w każdej klasie.
Ringi były przestrzenne i bardzo, ale to bardzo zielone . Muszę przyznać , że na tle tej zieleni nasze rudzielce prezentowały się wyjątkowo atrakcyjnie.
Rodezjany występowały drugiego dnia wystawy ( czterodniowej) w grupie Hound wraz z grupą Terierów.  Podział ras na grupy jest w angielskim Kennel Club zupełnie inny niż FCI i tak nasze rude występowały w jednej grupie z … jamnikami, whippetami i innymi chartami. Liczebność naszej rasy choć imponująca (206 zgłoszonych psów) nie była największą tego dnia . Naszą rasę przebiły whippety – ponad 400 zgłoszonych psów!
Mimo wszystko zastanawiałam się , jak sędzia poradzi sobie z ocena ponad 200 psów, przy czym kilka zostało zgłoszonych do paru klas równocześnie, więc liczba zgłoszeń przekroczyła 220.
Wbrew moim obawom ocena przebiegała sprawnie i bez zakłóceń , głownie dzięki sprawnej obsłudze ringowej. Przemiła pani steward pilnowała porządku oraz dobrego nastroju w ringu. Każdy z wystawców został przywitany przez nią sympatycznym : „ How are you doing today?” i poczęstowany własnoręcznie wykonanymi przysmakami …. dla psa.  W tym momencie przypomniała mi się pani asystent, która nakrzyczała na mnie w ringu na wystawie krajowej, że karmię szczeniaka jak jakaś maniaczka ! O ileż milej i sympatyczniej poczuli się wszyscy czekając na swoją kolej do oceny. Sędzina mimo dużej liczby psów, każdemu poświęciła dużo uwagi, sprawnie i zarazem delikatnie dotykając aby bardziej nie stresować  . Sędzia dokonywała wyboru 4 najlepszych jej zdaniem psów z klasy i tylko te psy dostawały opis i dyplom z rozetą. W tym miejscu pożałowałam, że organizatorzy nie zapewnili każdemu uczestnikowi pamiątkowego dyplomu i jedyną moja  pamiątką po Crufcie są woreczki na psie kupy…..
Jeśli chodzi o wybory najpiękniejszych psów w klasach, to miałam wrażenie , że sędzia chciała nam przekazać, że nie ma brzydkich rodezjanów. Wszystkie są piękne i wszystkie jej się podobają. W poszczególnych klasach panowała taka różnorodność typów i umaszczeń, że trudno było się zorientować , jaki typ preferuje sędzia.  Na szczęście na koniec zostały wybrane poprawne w typie zarówno pies i suka .
Sędziowanie trwało z niewielką przerwą od 8.30 do 15 , około godziny 16 można było opuścić hale , wcześniej było to niemożliwe. Na wyjeżdżających z parkingu czekali wolontariusze wskazując na rondzie właściwy kierunek jazdy. Chwała im za to – ktoś z Europy w wielkim zaaferowaniu mógłby wjechać przecież pod prąd.
Podsumowując wrażenia – Crufts to sprawnie i dobrze zorganizowana impreza. Rzeczywiście można było obserwować przypadki sędziowania „na twarz” , gdy w ringu z psem stawał jego właściciel oraz handler, tak aby sędzia nie miał wątpliwości czyj to jest pies.
 Niekoniecznie jednak zwyciężają „znajomi i krewni królika”, choć odniosłam wrażenie, że każdemu należało się po kawałku tortu w myśl zasady: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Kennel Club odrobił  lekcję po publikacji niechlubnego dokumentu na temat zdrowotności ras wystawianych na wystawach psów rasowych. Dokument ten wyemitowany w roku 2013 nosił tytuł „ The Pedigree exposed” i był porażającą krytyką systemu  i dopuszczania do hodowli zwierząt chorych.  Obecnie w regulaminie KC znajduje się zapis, że każdy przedstawiciel rasy wystawiany na Crufts musi być bezwzględnie zdrowy, traktowany z należytym szacunkiem i  nie poddawany sztucznym zabiegom upiększającym. Ponadto rasy takie jak : bloodhoundy, owczarki niemieckie, buldogi i buldożki, mopsy , pekińczyki, basset hound są poddawane kontroli weterynaryjnej przed wejściem na ring honorowy i dopiero świadectwo lekarza weterynarii umożliwia uczestnictwo w finałach.
Na czym polega magia Crufts ?
Uczestnictwo w tej imprezie jest trochę jak herbatka u Królowej Matki, niby nic nie wnosi nowego do sprawy, ale już samo uczestnictwo jest nobilitacją.
Sprawdźcie koniecznie, czy i waszym rudym do pyska w „cruftowej” zieleni… Choć na taka podroż do krainy jaskrawej zieleni skromnie musicie przeznaczyć kilka tysięcy złotych.


czwartek, 22 marca 2018

Refleksje po Crufts part 1





  Od kilku lat planowałam wyjazd do Anglii na największą i najbardziej prestiżową wystawę psów rasowych , czyli CRUFTS w Birmingham. Niestety okoliczności zawsze były niesprzyjające – a to brak pieniędzy , a to brak czasu , innym razem choroba psa lub szczenięta w domu.
Tym razem udało się ! Udało się również znaleźć przemiłe towarzystwo na daleką drogę – moja wieloletnia przyjaciółka mogła pojechać ze mną jako pilot.
Jechałam z mieszanymi uczuciami – ktoś kiedyś powiedział: „Po co chcesz jechać na CRUFTS? Tam wygrywają tylko brzydkie psy bliskich znajomych sędziego , rządzą układy i ktoś spoza tego kręgu nie ma szans się przebić ! Wyrzucone pieniądze!”. Jak mawiają – nie przekonasz się na własnej skórze, nie uwierzysz. Pojechałyśmy !
Anglia przywitała nas pięknym słońcem – białe skały Dover lśniły na tle błękitnego nieba. Jakie miłe zaskoczenie po deszczowej Francji , zaśnieżonych drogach Niemiec i Polski .  Z duszą na ramieniu wyruszyłam pod prąd , czyli lewą stroną drogi. Piękne krajobrazy przypominały jako żywo sceny z serialu „Wszystkie zwierzęta małe i duże” – sielskie domki, rozległe pastwiska, kamienne płotki… Widoki kojąco wpłynęły na moje napięte nerwy i szybko przywykłam do odwrotnego ruchu .  Na luzie dojechałyśmy do hotelu, gdzie na parking … wjechałam pod prąd. No cóż – przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. 
Oczekując na nasz pokój zwiedziłyśmy piękne okolice hotelu położonego w sielskiej scenerii  parku i rozległych pastwisk.
Wieczorem w pubie miałyśmy przedsmak tego co nas czeka na wystawie następnego dnia. Otóż przy sąsiednim stoliku siedziała sympatyczna rodzina z pieskiem o umaszczeniu biało-czarnym, z przewagą białego. Nie omieszkali pochwalić się , że suczka otrzymała w dniu dzisiejszym zaszczytne drugie miejsce w swojej klasie … a my z koleżanką wciąż nie mogłyśmy dojść co to za rasa. Może to jakaś lokalna  – obstawiałyśmy , nieuznana przez FCI , pies w typie bordera o wąskiej lisiej główce, bez stopu, jasnym oku, uszach whippeta , o wątłym futrze ( gdzieniegdzie sterczało kilka piórek). Przyznam, że obie oniemiałyśmy, gdy dowiedziałyśmy się od dumnych właścicieli, że to właśnie border collie.

wtorek, 6 marca 2018

Wyjaśnienie



Kilka słów wyjaśnienia … Ostatnio niewiele publikuję z powodu natłoku różnych wydarzeń.  Wkrótce się poprawię , bo choć piszę nieustannie, to teksty te wymagają jeszcze wygładzenia, dokończenia, przeredagowania.
Najłatwiej i najszybciej „piszą się” teksty w mojej głowie , niestety nie mam jeszcze bezpośredniego podłączenia do nośnika informacji.
 A może to i lepiej….
Parę tygodni temu udało mi się wylicytować kilka książek o rodezjanach i nie tylko, czytam je w wolnej chwili aby moc się z wami podzielić wybranymi fragmentami.
To na razie tyle . Pozostajemy w dotyku czyli „we stay in touch”!

piątek, 2 marca 2018

O fundacjach



Zbliża się czas rozliczeń z fiskusem- w mediach oraz przestrzeni publicznej nasila się obecność wszelkiego rodzaju fundacji. Z racji podejmowania głownie tematów kynologicznych skoncentruję się na fundacjach zajmujących się zwierzętami.
Gdy widzę w gazecie o zasięgu ogólnopolskim lub na bilbordzie przy głównej arterii miasta wzruszające „zapłakane „ oczy zwierzątka błagające o pomoc, to natychmiast zadaję sobie pytanie – „Ile kosztuje to ogłoszenie?” i „Czy za kwotę wydaną na ogłoszenie nie można byłoby uratować wiele istnień psich, kocich, końskich?”
Moje wątpliwości budzi fakt, że co roku wykorzystywane są te same zdjęcia zwierząt w potrzebie, że częstotliwość pojawiania się ogłoszeń o treści „ Mamy jeszcze tylko kilka dni, aby wykupić starą Kalinkę od handlarza” nakazuje wątpić , czy przypadkiem Kalinka już dawno nie trafiła do rzeźni.  
Zdjęcia epatują grozą – ukazują pokiereszowane ciała skatowanych psów i kotów, schorowanych koni, które po przepracowaniu życia w gospodarstwie zostały oddane handlarzowi, bo na leczenie nie było pieniędzy, młodych koni, którym ktoś zapomniał zdjąć kantary i za ciasne wrosły w skórę. Jednym słowem – im gorzej tym lepiej. To znaczy im gorszy obraz tym silniejszy przekaz i pieniądze płyną wartką strużką….
Z drugiej strony odbiorcy przekazu klikając przelew na konto fundacji mają wrażenie, że pomagają i po sprawie. Sumienie czyste, obowiązek wobec braci mniejszych spełniony.
Powyższe gorzkie słowa dyktuje mi wspomnienie mojego zaangażowania w akcje przeprowadzaną przez grupę znajomych . Akcja ta polegała na spontanicznej zrzutce na wykup ok. 20 koni ze spędu koni rzeźnych. Kogo na tym spędzie  nie było – młode ogierki, poranione konie sportowe, konie, które się znudziły dzieciom, klacze, które zostały zażrebione przed sprzedażą, aby więcej ważyły . Był nawet koń pewnego biznesmena, który według słow handlarza zamknął konia w budynku gospodarczym na daczy, wyjechał i zapomniał konia karmić. Łzy nam ciekły ciurkiem po policzkach, gdy koński szkielet tulił się do naszych rąk…..
 Krotko mówiąc – był pomysł na fundację , ludzie, którzy chcieli poświęcić swój czas i pieniądze, a wyszlo jak wyszło , czyli tak jak zwykle… Konie, które jako tako odchuchałyśmy i wyleczyłyśmy własnym sumptem, zostały przez rzutką  przewodniczącą sprzedane, pieniądze zasiliły jej rachunek. Potem było jeszcze gorzej – w międzyczasie wiele osób zostało przez tę panią oszukanych i nigdy pieniędzy nie odzyskały, w tym niżej podpisana.
To jak ? Pomagać czy nie ? Oczywiście, że tak . Ale z głową , tak aby na zwierzęcym nieszczęściu nie bogacili się rozmaici hochsztaplerzy.
Przechodzę do sedna. Rozejrzyjcie się dookoła – może należy pomoc starszym paniom dokarmiającym koty zimą , może macie znajomych, którzy prowadzą małe lokalne fundacje, zapytajcie w jaki sposób możecie pomoc. Może się okazać, że pomoc finansowa nie jest najważniejsza , czasem można po prostu zorganizować licytacje,  jakiś festyn. Pomysłów na pomoc jest bez liku, nie starczy czasu i miejsca na opisywanie wszystkich.  Podkreślam , że należy działać rozsądnie i celowo , a nie pod wpływem emocji wywołanej wzruszającym zdjęciem .
Wreszcie – jeśli nie znacie nikogo, kto taką działalność prowadzi, popytajcie – czy lekarza weterynarii czy zadzwońcie do najbliższego schroniska . Wolontariusze, którzy zechcą spędzić z czworonożnymi  podopiecznymi, choć trochę czasu  na zabawie lub spacerach są na wagę złota .
Cytując klasyka " Myślcie globalnie, działajcie lokalnie”
Przy tej okazji gorąco zapraszam do zasilenia 1% podatku wspaniałej fundacji zajmującej się adopcjami rodezjanow : Fundacja OGPR KRS nr 0000571073, cel : na RR

PS. Niedawno na FB wyświetlał się taki filmik. Starszy pan w podkoszulku nieporadnie próbował pomoc tonącemu psu . Przy akompaniamencie niepokojącej muzyki pojawiły się napisy – oto pan ratuje psa sąsiadów przed utonięciem. Muzyka narasta, napięcie narasta  ale nie tłumi wymiany zdań pomiędzy starszym panem, a osobą (żoną?) filmującą zdarzenie. Pan krzyczy – Przynieś mi jakąś kurtkę , bo jest cholernie zimno! Pani odkrzykuje : Przecież kazałeś mi się nie ruszać i wszystko filmować!
I napięcie pryska … Pies uratowany – chwała panu! Tyle, że pan ma minę mało bohaterską..