piątek, 24 listopada 2017

Refleksje po Światowej, part ostatni




I ostatnia refleksja dotyczy organizacji Światowej Wystawy w Lipsku.  Spodziewałam się organizacji na wysokim poziomie, jak na Niemców przystało.  Niestety czekało mnie rozczarowanie. . Po pierwsze wiele osób ( między innymi i ja) nie otrzymało wejściówek i numerów startowych, które są zazwyczaj przesyłane mailem na kilka dni przed wystawą. Na pięć dni przed wyjazdem zaczęłam się niepokoić . Wysłałam maile z zapytaniem na podane adresy. Nic. Cisza. Zaczęłam dzwonić … i tu niespodzianka ! Nikt nie pracuje w biurze, bo … wszyscy są już na wystawie w Lipsku , ale można się dodzwonić na jeden jedyny telefon kontaktowy , który dyktuje pani oczywiście w języku niemieckim. Jeśli ktokolwiek miał kiedykolwiek do czynienia z liczbami w języku niemieckim, to wie , że są podawane odwrotnie – czyli najpierw jedności a potem dziesiątki i w kategorii niezrozumiałych kalamburów liczebnych są zaraz po liczbach francuskich , na pozycji drugiej! Wydawać by się mogło, że nagranie zapowiedzi  w kilku językach świata tak, aby było zrozumiałe nie tylko dla niemieckojęzycznych wystawców nie powinno nastręczać dużego problemu… Jednak się myliłam. Gdy po raz enty odtwarzałam zapowiedz aby „przerysować „  liczby  przy pomocy mocno zakurzonej znajomości języka jeszcze z liceum, byłam bliska zawału. Jest poniedziałek , jutro wyjeżdżam , dobrze , że choć potwierdzenie przyjęcia mam wydrukowane. Zaczęłam dzwonić , ale oczywiście linia była wciąż zajęta. Powrót do zapowiedzi nagranej w biurze , aby upewnić się czy ją  dobrze zrozumiałam. I tak dzwoniłam przez cały dzień, odbijając się od ściany , Az wreszcie pojawił się wolny sygnał… Hurra!!! Nareszcie ! Moja radość zaprawiona lekka obawą jak ja się dogadam po niemiecku sczezła niczym śnieg w lipcu. Nikt nie odbierał… I tak kilkanaście razy…
Zakończenie – wejściówki i numery startowe nadeszły mailem  w dniu, w którym miałam wyjeżdżać. Rano. I to z dwóch źródeł – z Niemiec i Finlandii. Uff…
Na miejscu radość wielka, udało mi się wejść na teren wystawy dzień przed rozpoczęciem i zostawić klatki i inny nieporęczny bagaż wystawowy. Z uwagi, że dnia następnego  przyjechałam na miejsce wystawy dość późno, było to ogromne ułatwienie. Nie musiałam brnąć w tłumie sześciu i pół tysiąca wystawców, którzy – mam wrażenie- wyprowadzali cały dobytek życia na spacer na wystawę. Oto jechały spiętrzone , szczekające klatki, jazgotliwe piętrowe spacerówki, rozmaite wózki i wozy , a to wszystko wśród przeciskających się na parking samochodów. Zgroza!  Przemknęłam przez bramki, spocona pognałam do hali , pies zniesmaczony dynda na smyczy . A tu kolejna konsternacja – nie ma budki, nie ma krzesełek. Po chwili znajduje je wciśnięte gdzieś w trzecim rzędzie. Ktoś zapewne się wkurzył, że bladym świtem nie znalazł już wolnego miejsca.
Dobra , sytuacja wydaje się opanowana, wychodzę na ring aby odprężyć psa i siebie, a koleżanka woła za mną , abym uważała, bo wykładzina jest niebezpieczna. Przyglądam się bliżej , wygląda przyzwoicie, dopiero gdy zaczynam biegać czuję , że rusza się pod nogami. Wykładzina na ringu składała się z kwadratowych kawałków , ciasno leżących jeden obok drugiego , tylko zewnętrzne krawędzie  były przymocowane do podłogi za pomocą taśmy . Taki patent może sprawdzać się w statycznych sytuacjach , ale nie wtedy gdy zacznie biegać po nim setka ludzi i to w dużym tempie. Dość  powiedzieć , że dzień zakończył się jednym złamaniem żebra i kilkunastoma mniej groźnymi upadkami ale też dyskwalifikacją psa, którego właścicielka upadła , a ten ze zdenerwowania podskoczył  z warkotem do najbliżej stojącego psa.
Biuro organizatorów przyjęło wszystkie zgłoszenia i myślicie, że dnia następnego sytuacja uległa zmianie ? Może zmiana polegała na tym, że kolejnego dnia więcej kafelków wykładziny było naruszonych , wciąż któryś samoistnie wyfruwał spod nóg biegnących ludzi , wtedy nadchodził smętny pan z taśmą i mocował krnąbrny kawałek wykładziny do podłogi. Gdy spytano DLACZEGO na miłość Boską nie zostały przyklejone wszystkie kawałki wykładziny do podłogi , enigmatyczna odpowiedz brzmiała   :”Właściciel terenu nie zgodził się …”
Kochani, nie narzekajcie więc na organizację naszych rodzimych wystaw międzynarodowych i krajowych. Naprawdę u nas nie jest pod tym względem żle. O czym można się przekonać jeżdżąc na duże, zagraniczne wystawy .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz